Rowerowy dobierany
Zaskakująco korzystny dzień w pracy
Wczoraj miałem wytęskniony blok z blachy trapezowej a dzisiaj wyjątkowo korzystny wynik finansowy. Cierpliwość popłaca!
Zaczęło się nieciekawie. Będzie osiem punktów pisanych słownie.
Słowne jeden: Tryb letni. Kręciłem ósemki na parkingu przed Halą Olivią. Sąsiadów widziałem. Kręciłem się pół godziny. Pierwszy kurs po 35 minutach czekania. Kurs króciutki zrobiony w 5 minut.
Słowne dwa: Znowu przerwa. Kręciłem się między restauracjami. Dzisiaj łamałem przykazanie leniwego kuriera, które rzecze: "Jak nie masz zleceń to siedź na d!". Wolno toczyłem się, aż dotoczyłem się do ławeczki na ul. Śląskiej. Tam czekałem aż 20 minut. Przyszło zlecenie z pobliskiej restauracji. Część trasy do niej pokonałem na piechotę. Klient i danie te samo co wczoraj. Musi być dobre. Z remontowanego mieszkania, którego numer oznaczony jest bylejaką nalepką-plastrem z numerem.
Słowne trzy: Od razu przyszło drugie zlecenie. Fajne bo bliskie. Z Alfa Centrum na Rzeczpospolitej 4. Szybko i sprawnie. Jakby tak było to może bym nadrobił ten czas bezproduktywnego czekania na ławeczce.
Słowne cztery: No ale niestety, system kazał mi znowu czekać. Tym razem znowu wybrałem ławeczkę na ul Śląskiej. Zleciało tam mi 25 minut. To zdjęcie z rowerem to właśnie stamtąd.
W tle ten wczorajszy blok z blachą. Potem zmieniłem ławeczkę na tę z drugiego krańca ulicy. Tam po 10 minutach przyszło mi polecenie by w 25 minut dojechać do centrum Oliwy. Postanowiłem skorzystać z tego i po drodze zajechałem do domu. Fajnie! Będąc w pracy w trakcie kursu do restauracji miałem tyle czasu, że na 5 minut mogłem wpaść do domu. Kurs okazał się podwójny bo z meksykańskiej restauracji miałem jechać do pierogarni.
Słowne pięć: Z pierogarni jechałem do dwóch klientów na Przymorzu Małym. Pierwszy dostał meksykańskie żarcie a drugi chińskie pierogi. Pomiędzy klientami odwiedziłem geometryczny środek Trójmiasta.
Trochę to pic na wodę, ale fotka zrobiona. Odhaczony. Te dwa ostatnie kursy wypadły już po godzinie 14 (do tej godziny musiałem jeździć, a że zarobiłem mniej niż 54 złote to Wolt mi dopłacił 27 złotych jako rekompensatę za mały ruch).
Słowne sześć: Dzień mijał lajtowo. Miałem już na koncie 72 złote i postanowiłem pojechać na małe zakupy. No chyba, że coś jeszcze wpadnie w drodze do sklepu. Niech system (opatrzność) zdecyduje, czy mam jeszcze pracować czy nie. 5 minut przed sklepem wpadło kolejne polecenie. Okazało się, że bardzo korzystne bo podwójne. Pierwszy klient zamówił burgera z lemoniadą truskawkową a drugi z cytrynową. Pierwszy z ulicy Szczecińskiej...
Słowne siedem:... a drugi z punktowca na Bora-Komorowskiego.
Nowy dla mnie widok na zachód z ul. Bora-Komorowskiego
Patrzcie! Okrągły wiatrołap luksferowy!
Tam jeszcze nie byłem. Ładne były widoki. Skorzystałem z tego i porobiłem trochę zdjęć.
Z Grottgera w Oliwie
Słowne osiem: Niemal od razu wpadło ostatnie dzisiejsze zlecenie z Alchemii (Salad Story) na ul. Grottgera. Świetnie bo blisko domu.
Wyszło optymalnie pod wieloma względami:
- popatrzcie na mapę. Jeszcze nigdy nie zarobiłem 100 zł tak mało jeżdżąc.
Pomogło wyrównanie za mały ruch, napiwek oraz wysyp zleceń zaraz po zakończeniu dyżuru,
- nie pamiętam bym przez 4 godziny jazdy był jedynie w dwóch dzielnicach.
- jeździłem prawie godzinę krócej niż wczoraj a zarobek jest jedynie o 4 złote mniejszy.
Uradowany tym zbiegiem okoliczność postanowiłem ten dzień uczcić obiadem w mojej ulubionej oliwskiej restauracji (Food Art Company: https://www.facebook.com/foodartcompany).
Leczo z zaskakującym sosem śliwkowym <to białe>
Jakby tego było mało to po obiedzie pojechałem jeszcze na kawę do rodziców.
Takie dni to ja rozumiem!
This report was published via Actifit app (Andoid | iOS). Check out the original version here on actifit.io