Sopockie zakamarki
Trójmiejskie wycieczki od strony "orga"
Zacznę od krótkich opisów turystycznych.
Sceneria pierwszej wycieczki była wyjątkowa. Z jednej strony dawna restauracja Forsthaus z 1884 roku a następnie Teatr Leśny z 1911 roku w Jaśkowym Lesie a dokładnie w Gaju Gutenberga. W wakacje (tak jak i przed wojną jest) czynny. Powyżej teatru znajduje się diabelski mostek, a każdy z okolicznych pagórków ma swoją nazwę.
Kolejne odwiedzone w tygodniu miejsce to Westerplatte - o obronie pisałem już tu kiedyś. W tym tygodniu słyszałem komentarz, że tam jest tak mało pozostałości wojny. Już Niemcy w czasie okupacji a potem komuniści się o to postarali. Koszary zniszczył powojenny wybuch min. Całe skrzydło zburzono pod betonową drogę. Kopiec zasypał placówki obronne. Przystań promowa zabrała placówkę prom. Nie sposób dziś po takich przekształceniach przywrócić tu pole bitwy.
Molo w Sopocie ma niby 511 metrów, ale to tak na prawdę oznacza ponad kilometrowy spacer. Mogą to być nawet 2-3 kilometry.
Odwiedziłem też dwa razy Gdynię. Coraz bardziej mi się podoba to miasto. Gdyński Waterfront prezentuje się okazale. Gdynia to miasto prawdziwie nadmorskie. Nie ma tu "etapów przejściowych" między morzem a miastem (jak w Gdańsku). Usłyszałem, że turystkom spodobał się ten szary budynek. Wcześniej podobał im się niebieski na Długiej. Chyba zadziałało też wezwanie do resetu w głowie. Ostatnio nawołuje turystów by zwiedzali Gdynię zupełnie inaczej jak zwiedzają inne typowe starówki. Trzeba zapomnieć o renesansowych kamieniczkach, gotyku, baroku, starożytnych rzeźbach. To nowoczesne miasto z XX wieku. Tu nie było miejsca na tworzenie średniowiecznego rynku i rzeźb antycznych na przedprożach. Liczyła się funkcja i konstrukcja. Indukcja zadziałała i czystość i prostota architektury modernistycznej wpadła gościom w oko.
Gdyńskie Muzeum Emigracji w budynku Dworca Morskiego z 1933 roku odwiedziłem także dwukrotnie. Dwa razy na luzie, ale pierwszy raz bardziej.
Krótko pisząc jest to perełka modernizmu w Gdyni a do tego bardzo ciekawe, inne muzeum. Miejsce, które dla wielu było ostatnim skrawkiem Polski jaki widzieli.
Niespodziewanie zaprowadziłem też tłumek kuracjuszy do oliwskich tropików. Park Oliwski poznaję i przypominam sobie coraz dokładniej bo w perspektywie dwóch tygodni mam przygotować grę miejską po tym miejscu.
ECS, czyli Europejskie Centrum Solidarności to dla większości grup powrót do wspomnień. Tym razem wśród uczestników byli bezpośredni uczestnicy historycznych wydarzeń. Historia często ostatnio zderza się z teraźniejszością. Bardzo dobitnie.
Poniżej już garść informacji luźnych, z życia organizatora lub jednego z współorganizatorów. Z taksówek z aplikacji będę korzystał ostrożnie. Ruchome ceny kuszą gdy są niskie, ale potem gdy jest potrzeba skorzystania z usługi robi się problem. W ten sposób spóźniłem się 3 minuty za co stawiam sobie minusa. Nie znoszę spóźnień.
Ciągle dziwie się czasom jakie trzeba poświęcić na zwiedzanie poszczególnych atrakcji. Wszystko zależy od grupy, ale ja też czasem jak "idzie" mogę trochę wydłużyć zwiedzanie.
Ten środek transportu (najtańszy ze zdjęcia) jest najbardziej niezawodny. Dojeżdżałem nim w tygodniu i do Gdańska i do Jelitkowa. Zawsze na czas. Nie jest to wcale męczące jeśli się po prostu odpuści. Autem też dojeżdżałem raz. Z komunikacji miejskiej tym razem nie korzystałem. Po prostu (niestety) przegrywa.
Usłyszałem kilka ciekawych informacji o Gdańsku, Gdyni i... o sobie. Gdańsk zadziwił i się podobał w zasadzie bez wielu "ale". Można by tu trochę popsioczyć na Bastion Wałowa, linie zabudowy na Wyspie Spichrzów, czy wnętrza niektórych kaplic w kościołach. Droga kawa na Wyspie Spichrzów też niektórych irytowała, tak samo jak mnie męczenie węży do zdjęcia. Gdynia zachwycała, Sopot wciągał. O sobie usłyszałem przedziwne informacje, że aż je muszę zapisać bo po sezonie turystycznym o nich zapomnę.
- Pan chyba musi lubić to co pan robi
- Dobrego przewodnika mieliśmy
- Czy będzie PAN za tydzień?
- Pan dużo wie
- Pan tak ekspresyjnie oprowadza
Fiołek - symbol skromności