
Naprawione
Wielu opisuje swoje podróże a mnie już te opisy nieco męczą. Przepraszam - po prostu przebodźcowanie. Życia nie starczy by to wszystko zobaczyć, nie mówiąc już o kosztach i ogólnym zmęczeniu. Warto samemu szukać pomysłów! Można wycieczki tworzyć a nie odtwarzać. Dlatego postanowiłem opisać pewne wakacyjne podróże za pomocą małego szyfru. Zamiast nazw geograficznych będą proste zagadki, które możesz rozwiązać jeśli chcesz się dowiedzieć konkretów. Takie miejsca będą oznaczone w ten sposób, czyli przed podkreślenie.
Pierwsza wyprawa tych wakacji to była wyprawa na koncert. Raczej mało znany zespół. Piosenki słyszałem dotąd jedynie na buczącym laptopie i raczej wywoływały u mnie alergię. Natomiast pomysł na wyjazd wydawał mi się strzałem w 10.
Widok z pociągu z pojezierza na dolinę największej rzeki w naszym kraju
Nocleg zarezerwowany. Bezpośredni pociąg z miejscami na rowery jeździł tam jedynie raz dziennie. Może to i lepiej bo dzięki temu byliśmy tam 8 godzin przed koncertem. W sam raz na małą wycieczkę rowerową, spacer i obiad.
Najpierw w planie było miejsce które mgliście pamiętałem z dawnej pracy. Stadnina koni. Zapamiętałem budynek kopulatorium i to, że było tam ładnie. Trasa zapowiadała się na ciekawą. Po drodze rezerwat z roślinnością stepową. Było tak sobie, ale pozytywnie.
Najprzyjemniejszym miejscem był park dentrologiczny. Dobre miejsce na piknik w spokoju i przy odgłosach ptaków. O to też chodzi w odpoczynku.
Podobał mi się labirynt-rozeta. Na dodatek dałem radę tam wjechać rowerem. Banał, ale przyjemny.
https://youtube.com/shorts/6CEGoFZh6DQ?si=k3jxMywmE6KMQIGG
Następnie był czas na stadninę mieszczącą się kilkaset metrów dalej. Można się było przejść przez stajnie. Przyjemnie. Obiad w restauracji też bardzo dobry.
Po stajniach był czas na przyrodniczy powrót do miasta. Tak planowałem by było trochę lasu i rzeki. Okazało się, że ten fragment był najprzyjemniejszy. Zielona leśna droga. Jakby sunąć po leśnym dywanie.
Lasy między miejscowością, która jest położona nad rzeką, której nazwa zawiera się w dzielnicy w której mieszkam. To tak jakby napisać, że słowo ława zawiera się w słowie Iława. Druga miejscowość to wieś, która mogła być uzdrowiskiem. W XVIII wieku pojawiały się badania o leczniczych wodach, która jednak wraz z kolejnymi latami okazywały się coraz mniej wyjątkowe. W XIX wieku powstał tu nawet gościniec, ale jego kariera trwała tylko kilka lat. Nazwa tej wsi to anagram nadmorskiej wsi Dąbki. Trzeba zamienić miejscami dźwięczne spółgłoski*
Zakłady przemysłowe, największe w tym mieście buczały na kilka kilometrów. We wspomnianych lasach na szczęście było cicho. Las wiódł wzdłuż rzeki. Pozostało jeszcze przeprawić się na jej drugą stronę. Na mapie wydawało się, że spotkamy kładkę. Problemy pojawiły się, kiedy okazało się, że droga gruntowa nie istnieje. Nasyp kolejowy przypominał dżunglę. Jeszcze się rozpadało do tego. Ocieplenie klimatu zastopowało na kwadrans.
Kładka okazała się potężnym wiaduktem. Barwne opisy na Google Maps dodatkowo zachęcały do odwiedzin. W końcu udało się dotrzeć w pobliże wiaduktu. Został on zerwany w czasie wojny, linia kolejowa zarosła już zupełnie. Stroma ścieżka to "smródka". Na wiadukcie barierki od 3 stron. W dole rzeka. Całkiem ciekawie.
Widok z wiaduktu na płynącą niżej rzekę. Nazwa tej rzeki zawiera się w słowie 'likwidacja'. Wystarczy wykreślić 60% liter.
Na koniec zostało miasto i dojazd do pensjonatu, spacer po nim i koncert.
Opisywane miasto mimo powiatowego rozmiaru ma mnóstwo gmachów. Okazałe szkoły, urzędy, sądy. Robiły wrażenie.
Na powyższym zdjęciu m.in. spichlerz i szkoła
Koncert mi się podobał. Żona już w ogóle zachwycona. Naturalnie, przyjemnie, do tego przyjemne stoiska z gastronomią. By lepiej słyszeć odsuwałem się od wykonawców. Najlepszy dźwięk słyszałem zza sceny. Pod sceną włączała mi się samoobrona przed hałasem.
Kadr z koncertu zespołu, którego nazwa powoduje konsternację wyszukiwarek. Mi maszyny znajdowały jakiś zespół z lat 90. Nazwa tego zespołu to słowo Gajówka, w którym należy wykreślić 3 litery
Tak minął dzień pierwszy. Dzień drugi to zwiedzanie największej muzealnej atrakcji miasta a następnie rowerowy przejazd na dworzec w sąsiednim mieście (około 20 km). Tylko tam były bilety tego typu, który nam odpowiadał (pewność miejsc na rowery).
Zwiedzanie z audioprzewodnikiem. Edukacyjne ciekawe. Pierwsza część dotyczyła budowy tej wielkiej budowli a druga przyrody.
Było gorąco. Plan był taki by jak najszybciej wyjechać z miasta. Niespecjalnie się udało. Zielony szlak przy rzece okazał się nieistniejący. Przykre, że na mapach są takie bzdury. Trzeba było jechać przez osiedle. Trasy notuję na stronach typu strava&podobne. Wtyczka wandrer.earth mówi, że w dwa dni przejechaliśmy 15% uliczek i ścieżek tego miasta. Dla porównania moje wielkie miasto gdzie oprowadzam i od paru lat jeszcze rozwożę na rowerze jedzenie - mam zdobyte jedynie w 24,9%.
Przyrodnicze i krajobrazowe odkrycia spotykaliśmy co kilometr. Tempo mieliśmy spacerowe z przerwami na relaks. Kilometrów wyszło ponad 30. Nieraz trzeba było zmieniać plany. Zielony szlak pojawiał się i znikał. Nie rozumiem skąd te braki. Nad rzeką widać było, że ścieżka po prostu zarosła. Przy torach natomiast szlak po prostu przestał istnieć w rzeczywistości.
Kilka kadrów z trasy z drugiego dnia:
Kolejny ciekawy wiadukt przy wyjeździe z miasta - wyjazd od strony północno-wschodniej.
Nie wiem co to za wielka inwestycja, ale ciągnie się przez cały powiat
Piękna rzeka. Dopływ dopływu największej rzeki w naszym kraju. Trzeciej zagadki o tę samą nazwę nie będę podawać.
Po zielonym dywanie :)
Po zielonym dywanie :)
A tu WOŚP-owa niespodzianka na trasie. Wcześniej to miejsce to był młyn, po wojnie ośrodek wypoczynkowy GS. Od 1989 roku jest tu mała elektrownia a w 2003 pojawił się właściciel, którego plakat widać na powyższym zdjęciu. Nazwa to rozwiązanie rebusu, w którym widać byłoby szadź na oknie. Tu trzeba by usunąć "ź". Dalej mamy owcę - drugą połowę likwidujemy. Dodajemy narty po angielsku i młyn.
Tyle było lasów, łęgów a tu niespodzianka. Brak szlaku wzdłuż torów i trzeba było jechać do wsi przez pole. Widoki rekompensowały te 2 km więcej.
Takie były widoki w tej wsi. Nazwa tej wsi to anagram słowa marszowo.
Spory odcinek był po bruku także ten odcinek to było rowerowe sanatorium
Miasto docelowe osiągnięte ponad 2 godziny przed odjazdem pociągu. Przywitało nas piękną ciszą tak inną od tego co słyszeliśmy na starcie rano. Bardzo dobrze, że byliśmy wcześniej bo był czas na obiad. Mnie on bardzo zadowolił (porcja/jakość/cena). Zabytki miasteczka zwiedziliśmy niestety tylko wybiórczo. Trochę niestety przytłaczający był procentowy charakter miasta. W barze gdzie jedliśmy - alkoholowe sąsiedztwo, na uliczkach, przy rynku, zabytkach - także. Wszędzie, wszędzie.
Miasto o ciekawej i trudnej historii. Po wojnie zamieszkali je w znacznej mierze mieszkańcy Wołynia. Większą część zabudowy zniszczono. Do tego bestialstwa likwidowanego przez Niemców szpitala psychiatrycznego. W mieście jest ciekawa fontanna, która oryginalnie była w stolicy naszego najbogatszego sąsiada. Przed wojną tutejsze miasteczko odkupiło fontannę z rzeźbą i w ten sposób ona dzisiaj zdobi rynek. Bardzo okazała! Kompletna jest dopiero od 2011 roku.
Kadry z miasta, którego nazwa zawiera w sobie obuwie.
Tak pięknie i naturalnie minęły 2 dni poza domem. Rower, pociąg, przyroda 💚💙💛